niedziela, 11 listopada 2012

000 - take my hand.

Lucy White. Niezwykle piękna i energiczna, osiemnastoletnia dziewczyna, która w wieku szesnastu lat straciła rodziców. Ponieważ nie była jeszcze pełnoletnia zmuszona była wyjechać do sąsiedniego miasta, jakim był Nowy Jork. Zostawienie przyjaciół było dla niej niczym koszmar na jawie, ale cóż mogła zrobić? Kiedy tylko dowiedziała się o poważnej chorobie ciotki, jaką była białaczka - nie wiedziała co robić. Zostałaby całkowicie sama. Skazana tylko na siebie. Zaraz po pogrzebie Alexandry nie wróciła od razu do domu. Wolała w deszczu przejść się po parku, w którym kiedyś spacerowała z ciotką. Łzy swobodnie spływały po jej policzkach. Nie bała się ukrywać smutku. Padał deszcz więc raczej niewiele osób domyśliłoby się, że blondynka płakała. Usiadła na ławce i schowała twarz w dłoniach. Płacz dziewczyny zagłuszał wciąż padający deszcz. Nagle poczuła jak ktoś kładzie rękę na jej ramieniu. Lekko przestraszona podniosła głowę i zauważyła wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który patrzył na nią smutno.
- Ty jesteś Lucy? - zapytał siadając obok niej na mokrej od deszczu ławce. White kiwnęła twierdząco głową - Alexandra była moją... opiekunką w szpitalu. Bardzo ją kochałem. - odparł nieznany Lucy mężczyzna - Jestem Josh. - wyciągnął przed siebie dłoń, a Lucy uścisnęła ją delikatnie. - Może chciałabyś wybrać się ze mną na kawę? - zapytał i widząc pytające spojrzenie dziewczyny dodał: - Lepsze to, niż siedzenie w parku podczas deszczu... - Lucy westchnęła cicho i po chwili zgodziła się na propozycję Josh'a. Wstała z ławki, wytrzepała tył spodni i ruszyła zaraz za nim w stronę jej ulubionej kawiarni za parkiem.

C.D.N
Mamy tzw. "Prolog". Miał wyjść smutny. Mam nadzieję, że choć w połowie taki wyszedł. Ocenę jednak zostawiam Wam.